Zainspirowana książką Nigelli - postanowiłam wypróbować jak najwięcej jej przepisów. Zaczynam od muffinek - są przepyszne, proste, szybciutko się je robi (np. jak zniknie nam cała porcja, to za chwilę może być już nowa na stole). Po wykonaniu tych - stwierdziłam, że muffinkowy temat dopiero się zaczyna w mojej kuchni, ponieważ można je przygotowywać na bardzo wiele sposobów.
Polecam ten przepis wszystkim, którzy lubią zrobić szybko coś pysznego - niewielkim nakładem pracy.
Do wykonania muffinek będą potrzebne:
- miska (do wymieszania najpierw składników sypkich, a następnie całości)
- głęboki talerz - do wymieszania składników płynnych
- mieszadełko i łyżka (może wystarczyć sama łyżka).
- foremka na muffinki
- papilotki
Składniki:
- 150 g mąki pszennej
- 100 g żółtej mąki kukurydzianej
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej (można nie dawać sody- tak zrobiłam wczoraj, a muffinki urosły)
- 150 g miałkiego cukru (piekłam kilka razy z cukrem pudrem i cukrem kryształem - i nie widać różnicy w smaku - przy czym dodawałam cukier kryształ, żeby się rozpuścił w części płynnej, a puder - do części sypkiej)
- 125 ml oleju bezwonnego (ja dawałam oliwę z biedronki- z olejem pewnie wyjdzie taniej)
- 125 ml maślanki lub kefiru lub jogurtu naturalnego (ja dodawałam mleko sojowe (napój sojowy) - też z biedronki, żeby nie dodawać mlecznych składników)
- 1 jajko
- 100 g borówki amerykańskiej (u mnie były zwykłe borówki i też wyszło fajnie).
W skrócie:
- składniki sypkie miesza się ze sobą
- składniki płynne miesza się ze sobą (oddzielnie z sypkimi)
- łączy się część płynną z sypką - np. łyżką.
- nie musi być bardzo dokładnie wymieszane; grudki mogą zostać (w książce było napisane, że jest to nawet mile widziane przy muffinkach)
- nałożyć do papilotków włożonych do formy (bez formy papilotki mogą się czasem "rozjechać")
- piec 15-20 minut w temperaturze 200C (przy termoobiegu mniej - u mnie 180), aż będą rumiane
- wyciągnąć formę - poczekać 5 minut, aż ostygnie
- wyciągnąć muffinki w papilotkach - żeby odrobinę ostygły
- można jeść na ciepło.
W książce Nigella pisze, że najlepsze są na ciepło na weekendowe na śniadanie ;) - my jedliśmy i na ciepło i na zimno - także jako deser po obiedzie - i były wyśmienite.